środa, 20 lutego 2008

Z Ushuaia do Punta Arenas


Pamietam opowiesc naszego kolegi Satoshiego, ktory mowil ze probowal z Ushuaia wyjechac stopem i zajelo mu to 5 dni, po czym zrezygnowal. Wydawalo sie nam to nie prawdopodobne. Z samego rana Lucio, kolega Raula wywiozl nas na stacje benzynowa przy wyjezdzie z miasta. Upieral sie, zeby nas zostawic troche dalej na drodze i dziwil sie, ze chcemy na stacje. Ale nic sam wyszedl, spytal pierwszych ludzi co tankowali benzyne i juz po 1 minucie bylismy w samochodzie jadacym do Rio Grande. Pogoda sie pogorszyla, ochlodzilo sie, wiec przypomnielismy sobie o istnieniu kurtek. Z Rio Grande zlapalismy bez wiekszych problemow stopa do granicy z Chile w San Sebastian. Na przejsciu granicznym celnik argentynski dziwi sie ze jedziemy stopem. Nie chce wbic nam teraz pieczatki. Dlaczego pytam? Pieczatka ma date dzisiejsza - odpowiada - a wy przeciez mozecie sie i do jutra stad nie wydostac. Znajdziecie kogos to przyjdziecie na 5 minut przed odjazdem do mnie i wbije wam wjazd do Argentyny. Smieje sie i nie moge uwiezyc w jego brak optymizmu. Jest godzina 13 a on mysli ze my stad do polnocy nie ruszymy. Zapewniam go ze ruszymy w przeciagu najblizszych 20 minut i zeby sie nie wygupial tylko wbil pieczatke. Widac moja wypowiec byla dosc sugestywna bo nie omieszkal zwlekac dluzej i postawil nam upragniony stempelek. Tak jak powiedzialem, tak i bylo, z jedna roznica, szukanie stopa nie zajelo nam 20 minut ale 5, pierwszy zapytany gosc zgodzil sie nas zabrac. Z radosci powiedzialem o tym celnikowi, ten przywital moja informacje z szerokim usmiechem zdradzajacym ogromne zaskoczenie. Nasz stopodawca okazal sie Niemcem, nauczycielem, ktory wypuscil sie w samotna miesieczna podroz po Argentynie i Chile, poczatkowo nie wiedzial dokad jedzie dokladnie.

Po przekroczeniu granicy przed odjazdem, zlozyl nam propozycje nie do odrzucenia. A moze bysmy tak pojechali do Porvenir, stamtad odplywa tez prom i to prosto do Punta Arenas. Wyskoczylem tylko aby upewnic sie czy rzeczywiscie jest taka opcja. Celnicy potwierdzili to. Nie pozostalo wiec nam nic innego jak jechac do celu. Droga wiodla czesciowo wzdluz pieknej lini brzegowej. Docieramy do miejscowosci Porvenir. Krajobraz jest podobny do tego z okolic Rio Grande, wiec dookola wielka pustka. Prom odplywa dopiero o 19 mamy wiec sporo czasu. Zwiedzamy malutka miejscowosc pod Prorvenirem, w ktorej sie znajdujemy. Zachodzimy do malutkiego kosciolka i tu zaskakuje nas ksiadz i jego pomocnica. Przygotowuja sie do rozpoczecia mszy swietej. Ale oprocz nich w kosciele nikogo nie ma. Ludzie pojechali na wakacje tlumaczy smutny ksiadz. Zapraszaja nas aby usiasc w lawkach. Chyba sie ciesza ze jestesmy, bo maja jakis uczestnikow, my jednak wpadlismy tylko na 5 minut, i pewnie ku niezadowoleniu ksiedza i jego pomocnicy opuscilismy kosciol. Zastanawiam sie czy dalej odprawili msze mowiac do pustej sali?

Wsiadamy na prom, niestety musielismy zaplacic jako pasazerowie po 10 dolarow, ale mamy sympatyczna 3 godzinna przeprawe po Ciesninie Magellana. Po drodze podziwiamy pieknie prezentujace sie stado delfinow. Dopiero okolo godziny 22 wyjezdzamy na lad. Nasz Niemiec jest zwolennikiem rozbijania namiotu w pieknym otoczeniu, wybieramy wiec Rezerwat przyrody z jeziorem na poludnie od Punta Arenas. Spieszymy sie bo robi sie juz ciemno, a my musimy jeszcze rozbijac namioty. W koncu dojezdzamy do jakiejs bramki, tu siedzi strasznik i rzada 30 dolarow za auto, i 3 osoby kampingujace, osto negocjuje cene i udaje mi sie ja zbic na 15 dolarow.Rozbijamy namiot nad brzegiem pieknego jeziora, wieje dosc mocno. Mam nadzieje, ze bedzie sie nam dobrze spalo po raz pierwszy na chilijskiej ziemi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz